Wystawa będzie czynna do 30 maja 2015 r.
Konin, czyli nie znajdziecie tu zgiełku...
Wszystko o czym piszę poniżej, zdarzyło się w nieodległej przeszłości, kiedy jeszcze postrzegano mnie głównie jako autora książek poetyckich. Jednak od roku 2008 zacząłem przechodzić z wolna na pozycje kogoś, kto wypowiada się przy pomocy fotografii, kto z obrazu fotograficznego uczynił sposób komunikowania się z otoczeniem. Kiedyś pisałem, żeby nie mówić, a potem zacząłem fotografować, żeby już nie pisać. O ile poezja jest formą aktywności przypominającej kopanie studni artezyjskich, o tyle fotografia jest ciszą. Na moich zdjęciach nie znajdziecie zgiełku. One tylko z pewną nieśmiałością odkrywają tę stronę miasta, której z różnych powodów nie oglądają turyści. I dokumentują tę część jego zwyczajności, która niekiedy powoli, ale nieubłaganie znika z powierzchni ziemi. (...)
W tym miejscu wypada chyba usprawiedliwić się ze swojej skłonności do antywidokówkowego fotografowania Gniezna, a potem Konina i wreszcie Sopotu. Otóż nigdy nie hołdowałem fotografii słodkiej i ładniutkiej, ale przyjmowałem do wiadomości fakt jej istnienia. W okolicach roku 2008 i 2009, po obejrzeniu kilku wystaw fotografii gnieźnieńskiej, oraz po zapoznaniu się z kilkoma albumami na ten sam temat (jedne i drugie obrzydliwie kolorowe), zadałem sobie pytanie, czy Gniezna nie można sfotografować inaczej?, czy nie istnieje sposób, aby fotogeniczność tego miasta ukazać w surowym czarno-białym kadrze, a na dodatek w konwencji antywidokówkowej? (...) Kiedy, po pięciu latach łażenia po mieście z aparatem fotograficznym, zgromadziłem 120 czarno-białych kadrów, o których wiedziałem, że są tym, czego mi wcześniej brakowało na lokalnych wystawach i w gnieźnieńskich albumach, przeniosłem się ze swoim aparatem do Konina, któremu z tych samych powodów (poszukiwanie lirycznych antywidokówek) poświęciłem trzy kolejne sezony fotograficzne. W moim przypadku jest to późna jesień, zima i ewentualnie wczesna wiosna, gdy na drzewach nie ma liści, a niebo bywa zachmurzone. Konin wybrałem nie bez powodu – znałem to miasto na tyle dobrze, że wiedziałem czego tam szukać i jakie motywy mogą przynieść mi fotograficzną satysfakcję.
Obecna wystawa jest zatytułowana „Konin – Antywidokówki”. Składają się na nią czarno-białe kadry Konina formatu 30 x 45 cm . W gościnnych pomieszczeniach Biblioteki Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego próbuję pokazać taki Konin, jaki zawsze lubiłem i jaki zawsze mnie fascynował. Spędziłem tu prawie trzy lata, pracując dla „Głosu Wielkopolskiego", więc jako fotografujący dziennikarz niejednokrotnie wracałem do fotogenicznych motywów starego i nowego Konina. Już wtedy, to znaczy w latach 90. XX wieku, wiele razy mierzyłem się z motywami, które dzisiaj mam śmiałość pokazać publiczności, ale wtedy nie miałem ani odpowiedniej wiedzy i praktyki fotograficznej (aby podjąć takie działanie), ani właściwego sprzętu, aby przyzwoicie uporać się z tematem. Nie wszyscy to pamiętają, ale pierwsza (rewelacyjna, jak na tamte czasy) kompaktowa cyfrówka, gdy już trafiła w roku 1998 w moje ręce, i którą musiałem posługiwać się w ramach obowiązków dziennikarskich, dawała obrazy o wielkości 70 KB. Te miniaturki świetnie nadawały się tylko do gazety. Najciekawsze spośród nich, z motywami starego i nowego Konina, ale i z portretami moich redakcyjnych kolegów i przyjaciół, przechowuję w swoim domowym archiwum do dzisiaj, trochę jako technologiczny zabytek, a trochę jako źródło sentymentalnych wzruszeń i wspomnień o czasach, gdy byłem jeszcze młodym, dobrze zapowiadającym się wysokim blondynem. Dzisiaj, gdy już ani nie jestem młody, ani wysoki, ani tym bardziej nie zapowiadam się na spełnionego człowieka sukcesu, staję przed Szanowną Publicznością z pozbawionymi lukru obrazami Konina, jakie wywiodłem z własnej konińskiej przeszłości i z ciągle mnie fascynującej konińskiej teraźniejszości. Krzysztof Szymoniak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz