2 sierpnia 2021

Z półki leśnej Bibliotekarki - 5. Roma Ligocka - "Siła rzeczy"


plakat "z półki leśnej bibliotekarki"


Roma Ligocka – „Siła rzeczy”

Las pięknie pachnie, bo zrobiło się chłodniej i trochę popadało. Żywiczny zapach sosen, balsamiczna woń wybujałych w tym roku krzewów i wilgotnej ściółki są jak miód na serce, koją, uspokajają i przynoszą wytchnienie. Wiem, że to chwilowe, bo media już trąbią o kolejnej fali upałów, która nieubłaganie zbliża się do Polski. Mam nadzieję, że las to przetrwa. Zapewne znowu „rozpiaszczą” się drogi i po każdym spacerze będę wracać w zakurzonych trampkach, zaś na „naszej” lokalnej drodze przejeżdżające samochody będą wzniecać tumany kurzu. Ostatnio, gdy było tak koszmarnie sucho i pod stopami trzaskały gałązki i igliwie, spotkałam w lesie smukłą, jasnowłosą dziewczynę, która niczym anioł przechadzała się majestatycznie po ścieżce i paliła papierosa. Serce zamarło mi ze zgrozy, bo wiem jak niebezpieczny potrafi być pożar lasu i jak po nim wyglądają pożarzyska. Wiem też, jak wygląda i czuje się leśniczy, który wspólnie ze strażą pożarną usiłuje taki pożar okiełznać. Wygląda jak nieboskie stworzenie, cały okurzony i osmolony, czarny jak belzebub z piekła rodem, a w tej czarności błyskają mu tylko białka smutnych oczu. W jego sercu jeszcze większa panuje pożoga. Nie lubię zaczepiać ludzi, zwracać im uwagi, pouczać, ale sytuacja była wyjątkowa. Przywitałam się i zagaiłam na temat suszy, biednego ledwo dyszącego z upału lasu i tego papierosa, którego niedopałek mógłby stać się zarzewiem kolejnego nieszczęścia. Byłam mile zaskoczona, gdy dziewczyna zapewniła mnie, że ona to rozumie, bo „kocha naturę” i dlatego w ręku trzyma mokrą chusteczkę, do której strzepuje popiół i w którą zawinie niedopałek, a potem schowa go do malusieńkiej torebki zawieszonej na ramieniu. Zerknęłam, rzeczywiście. W ręku mokra chusteczka. Trochę mi ulżyło i pomyślałam, że może nie będzie tak źle i świat tak zaraz nie upadnie.

W moim ogrodzie kwitną obecnie floksy, malwy, dalie, nasturcje i hortensja.

A teraz hop, na leśną półkę!

Siła kaszmirowego sweterka

kwiaty i okładki książek

Rzeczy odgrywają w naszym życiu znaczącą rolę, choć na co dzień o tym nie myślimy, nie zdajemy sobie z tego sprawy, a czasami nawet wydaje się nam, że jesteśmy ponad nimi. Ulubiony świecznik w kształcie kielicha kwiatu, obraz na ścianie, kaszmirowy sweterek czy bluza sportowa w norweskie wzory. Smycz to ulubiona rzecz mojego psa, bo kojarzy mu się ze spacerem po lesie. Na jej widok skacze, piszczy, kręci piruety, merda ogonkiem i czule zagląda w oczy, jakby chciał powiedzieć: „To już? Idziemy? Hura, nareszcie! Jak długo jeszcze mam czekać?!” . Dla mnie ważny jest m. in. rower, który będzie jeździł „póki rama jest cała” – jak zapewnił pan mechanik, sprawujący opiekę techniczną nad moim sprzętem. Ktoś inny ceni kolczyki z malutkimi diamencikami podarowane przez bliską osobę z miłością, łagodnością, dobrym słowem lub zabawny woreczek na magnezję… Wartość ostatniego gadżetu mogą docenić wspinacze. Każdy z nas coś takiego ma, a siła przyzwyczajenia do tych drobiazgów kojarzących się z czyś dobrym, bezpiecznym i pięknym jest ogromna.

Refleksjami dotyczącymi roli przedmiotów w naszym życiu natchnęła mnie ostatnia opowieść Romy Ligockiej pt. „Siła rzeczy”. Książki tej autorki czytam od zawsze i sprawia mi to wielką frajdę. Lubię jej spojrzenie na świat i sposób wyrażania myśli, spostrzegawczość, refleksyjność, uważność i wrażliwość. Kaszmirowy, czerwony sweterek, o którym wspomniałam na początku mojej opowieści, pochodzi właśnie z jej ostatniej książki. Jest wielofunkcyjny i wielozadaniowy. W zestawieniu z sukienką i dyskretną biżuterią nadaje się na wytworne przyjęcia, ale sprawdza się także podczas długich spacerów po nadmorskiej plaży. Chroni wówczas przed chłodem. Jest leciutki jak piórko, cieplutki, a jednocześnie elegancki. Jak można go nie kochać? Rzeczy znajdowały się także w domu babci Romy Ligockiej, a dowiadujemy się o nich z jej pamiętnika, stanowiącego integralną część książki. „Kredens pełen świątecznej porcelany, dywany, fortepian (…). Stół przy którym codziennie siadamy, przykryty aksamitnym obrusem haftowanym w kwiaty (prezent od mojej mamy), lampy ozdobne. Wszystko to nasza własność, sprzęty wybrane. One są tu dla nas, a my dla nich. To nasze rzeczy, nasza siła. Jakże żyć bez nich? Jakbyśmy byli nadzy.”

Oczywiście wiadomo, że nie streszczę książki, bo nie zamierzam nikomu psuć przyjemności czytania. Zakładając, że potencjalnie mam taką szansę, jeśli ktoś zagląda na ten blog i trafia na moje opowieści… Hm. Żeby to pisanie nie szło całkiem na marne, wysyłam je w formie preprintów Lidce, Lucynce i Gilasi. To taka luźna dygresja. Nie od dziś bowiem wiadomo, że artyści są próżni i czuli na opinie dotyczące ich twórczości, wyrażane przez odbiorców. Blogowa cisza może niepokoić… Piszę sobie, a opowieści wpadają jak kamień w wodę… Może to i dobrze… Wracam do książki i jej autorki. Dzisiaj dziewczynka w czerwonym płaszczyku ma już przeszło 80 lat. W pamięci, nieuszkodzonej biegiem upływającego czasu, nadal przechowuje wspomnienia dni, które minęły i ludzi, którzy dawno odeszli. Książka jest zapisem tych wspomnień, hołdem oddanym bliskim, udaną próbą przeniesienia nas w świat, którego już nie ma, do ciepłego, pełnego gwaru, tętniącego życiem, krakowskiego domu babci. Jest także pięknym świadectwem więzi pokoleń. A rzeczy, o których mowa, „tylko” pomagają te najpiękniejsze wspomnienia ocalić i przechować. Pomagają także zachować równowagę obecnie, w czasach pandemii, w sytuacji zagrożenia, która dla pisarki, naznaczonej wojenną traumą, jest szczególnie trudna. Na uwagę zasługuje także malutki rozdzialik, znajdujący się na końcu książki pt. „Ich losy”. Jest wstrząsający i uzmysławia nam, że czasami rzeczy, to jedyne, co po nas pozostaje. Gdy giną i one, możemy przetrwać tylko w pamięci innych ludzi. Jakim niezwykłym prezentem autorka obdarowała mądrze prowadzącą dom babcię, pełnego godności, pracowitego dziadka, mamę, siostry, brata… Przywołała ich na kartach swojej opowieści, gdzie pozostaną już na zawsze. Zakładając, że książki gwarantują pewien rodzaj nieśmiertelności. Dla mnie niesamowite jest również to, że R. Ligocka nadal potrafi pisać z młodzieńczą werwą, ciekawie, przejmująco, a przecież jest kobietą w jesieni życia, staruszeczką w której przez cały czas mieszka mała, przerażona dziewczynka w czerwonym, kaszmirowym sweterku. Dziewczynka, która ogromnie kocha życie, potrafi docenić jego wartość i dostrzec jego bezustannie zmieniającą się urodę, ulotność i kruchość.

I na koniec jeszcze jeden fragmencik, dla zachęty.

„Słońce za oknem zachodzi codziennie inaczej, zawsze ma dla mnie jakąś niespodziankę. Raz purpurowe, raz złote – nigdy takie samo. Nigdy się tych zachodów słońca nie nauczę na pamięć ani się nimi nie znudzę. Czasami fotografuję te wszystkie różowości, złota i błękity, pejzaże z chmur, które się zatrzymują, by zaraz odpłynąć. Gasnący dzień obiecuje, że powróci jutro, jeszcze bardziej niebieski lub różowy, jeszcze piękniejszy.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz