13 października 2021

Z półki leśnej Bibliotekarki - 8. Janet Skeslien Charles – „Bibliotekarka z Paryża”

plakat "z półki leśnej bibliotekarki"

Janet Skeslien Charles – „Bibliotekarka z Paryża” (Wydawnictwo Mando)


Książki towarzyszą mi od lat. Miałam zaczytaną Mamę, która zaaferowana ciekawym tekstem potrafiła całkowicie oderwać się od rzeczywistości i przenieść w inny wymiar. Pożeraczem książek jest także moja siostra, siostrzenica, Lidka i Lucynka. Bliscy mi ludzie czytają i to jest piękne! Książki otaczają mnie w domu i w pracy. Przychodzą same, wypatrzone w witrynie księgarskiej, na bibliotecznym regale lub wytropione w sieci, albo wraz z ludźmi, którzy chcą podzielić się swoimi odkryciami literackimi. Mam swoich ulubionych pisarzy, których dorobek twórczy śledzę na bieżąco, z niecierpliwością wyczekując każdej nowej publikacji. Podobno żyjemy w czasach nadprodukcji wydawniczej, ale to chyba dobrze, bo dzięki temu rośnie sobie radośnie mój stosik lektur do przeczytania. I opisania… Hm.

Ostatnio wybrałam z niego książkę Janet Skeslien Charles pt. „Bibliotekarka z Paryża”. Powieść oparta jest na prawdziwej historii, która wydarzyła się w czasach II wojny światowej w Bibliotece Amerykańskiej w Paryżu. Ujął mnie jej klimat, a właściwie atmosfera pięknej, dysponującej ogromnym i wartościowym księgozbiorem biblioteki. Spodobała mi się w niej także opisana z pasją postawa bibliotekarzy, dla których praca jest spełnieniem marzeń, źródłem radości, daje satysfakcję i jest powodem do dumy. Ujmuje za serce pięknie wyrażona przez autorkę miłość do książek i głębokie przekonanie o wartościach, które w sobie noszą. Zasób opisanej na kartach powieści biblioteki stanowi niewyczerpane źródło wiedzy, a ona sama jest depozytariuszem ponadczasowych idei, a także skarbnicą dzieł sztuki literackiej, introligatorskiej, ilustratorskiej itp. Jest także czymś więcej: przyjaznym, bezpiecznym miejscem, wspólnotą ludzi, których łączy pasja czytania.

W czasie drugiej wojny światowej bibliotekarze z Biblioteki Amerykańskiej odegrali szczególną rolę. Walczyli z okupantem ściskając w dłoniach nie karabin czy ulotki, lecz książki. Nie będę jednak streszczać powieści, żeby nie zgasić w potencjalnym czytelniku bibliotecznego bloga oraz „Bibliotekarki z Paryża” radości czytania. Myślę, że największą frajdę z lektury będą mieli sami bibliotekarze. Mnie wzruszyły odniesienia do systemu klasyfikowania książek wg Melvila Deweya. Odkąd pracuję w bibliotece jestem pod wrażeniem mrówczej pracy bibliotekarzy, bibliografów, naukowców czy wydawców. Od wieków bowiem tworzone są bibliografie i katalogi, klasyfikujące wiedzę i sztukę. Wszystko po to, żeby w ogromnym zasobie dzieł literackich i naukowych zaprowadzić ład i bez trudu trafić do właściwej książki czy artykułu. Żeby nie utonąć w bezbrzeżnym oceanie zamkniętej w formę tekstu myśli ludzkiej i zawsze odnaleźć malutkie światło naprowadzające nas na właściwą drogę.

Co słychać w lesie? Pozwolę sobie zrymować, że w lesie jesień. Uwielbiam polską mowę. Jej szelest, miękkość, delikatność, bogatą paletę słów pozwalającą odmalować uczucia i wyrazić myśli. Jeśli chodzi o paletę, to w lesie zaczęło się misterium przemiany zieleni w złoto, brąz, purpurę, czerwień i pomarańcz. Kwitną wrzosy i pachnie grzybami. Jest po prostu cudnie!

Dlatego codziennie chodzę na spacer z psami. Sęk wrócił już do pełnej sprawności, co przekłada się także na jego niesubordynację w czasie naszych wypraw. Do stada dołączyła też Lusia. Pozwolę sobie opisać, jak wyglądają nasze leśne wędrówki.

zdjęcie okładki książki oraz dwóch psów

Mojego psa Sęka wszyscy Czytelnicy tego podbloga dobrze znają. To zwariowany, nadpobudliwy i niezwykle energetyczny gończy polski. Niedawno przyjechała do nas na parę dni Lusia, słodki biszkopcik po traumie, kundelek z drużyny bezdomniaków z okolic Leszna. Lusia jest spokojna, trochę nieufna w stosunku do obcych, zakochana w swojej pańci. Jednak na podwórku staje się wojownicza i niezwykle czujna. Alarm i monitoring w jednym.

Przez pierwsze dni sprawiała wrażenie wycofanej i troszkę zagubionej. Tęskniła całym swoim poczciwym psim sercem za swoją panią. Zauważyłam jednak, że piesek bardzo ożywia się podczas leśnych spacerów. Jak widać las łagodzi obyczaje, uspokaja i przygarnia w swoją zieloność wszystkich, którzy tego potrzebują, nawet koi psią tęsknotę. Tak więc, gdy tylko wzięłam w ręce różową smycz Lusi, ta natychmiast zaczęła merdać ogonkiem, radośnie poszczekiwać i tańczyć dookoła mnie. Nie mogłam jednak zabrać na spacer tylko Lusi, bo Sęk by tego nie przeżył. Z rozpaczy pękłoby mu serce… Nie wiem też, czy nasze ogrodzenie by to przetrwało… Chwyciłam więc drugą smycz i tuż przy nas (Lusi i mnie) z gracją słonia w sklepie porcelany zaczął także skakać mój wierny przyjaciel gończy. Przy bramie zapięłam je obydwa na smycze. Lusię, która spokojnie czekała i Sęka, który omal nie eksplodował z radości i wiercił się niecierpliwie. Lusia szła po mojej lewej stronie, Sęk po prawej. I teraz skupię się na subtelniej różnicy między obydwoma psami. Sęk ruszył od razu galopem, jakby miał w tyłku turbo dopalacz. Lusia, niczym kolorowy motylek z gracją płynęła nad ziemią przy mojej lewej nodze. Smycz Sęka jest długa i w ułamku sekundy potrafi rozwinąć się na 10 metrów. Smycz Lusi ma jakieś dwa metry i to w zupełności wystarczy jej do szczęścia. Moje prawe ramię nieomal natychmiast zostało wyrwane ze stawu, tymczasem lewe nie odczuło najmniejszego szarpnięcia. Automatyczna smycz Sęka błyskawicznie osiągnęła swoją maksymalną długość, gdy tymczasem Lusia radośnie kroczyła nie napinając swojej smyczki. Sęk oczywiście ciągnął jak lokomotywa, kręcił młynki dookoła mnie i Lusi, fruwał w powietrzu i robił podkopy. Musiałam lawirować, przekładać jego smycz nad głową, żeby się nie splątała z Lusiną i żebym ja nie zaplątała się w obie. Pies wybiegał do przodu, zawracał, obwąchiwał trawy, mchy, paprocie, krzewy i mijane po drodze drzewa, szarpał kawałki gałęzi, rozgryzał szyszki, sikał na wszystko, co popadnie. Tymczasem Lusia szła sobie spokojnie i tylko od czasu do czasu podnosiła głowę i ufnie zaglądała mi w oczy, jakby dziwiąc się szaleństwu Sęka. Moje serce topniało. Zrozumiałam, że pies może zachowywać się normalnie… Już jakiś czas temu postanowiłam, że po Sęku nigdy już nie wezmę żadnego psa. Koniec i kropka. Wczoraj, prowadząc obydwa na smyczy, pomyślałam sobie, że jednak chciałabym mieć zawsze psiego przyjaciela przy sobie, ale takiego spokojnego i ułożonego jak Lusia.

Dobra książka i przyjacielski pies potrafią umilić człowiekowi życie. Są jak promienie słońca rozjaśniające codzienność. Nie jestem pewna czy takim promieniem słońca jest mój pies-demolka Sęk. Raczej gwoździem do trumny… Solą w oku, cierniem, kamyczkiem w bucie… Grunt to nie pękać!
Dygresja na sam koniec. Im dłużej myślę o „Bibliotekarce z Paryża” tym mocniej zastanawiam się, czy jest to książka godna polecenia. Na pewno ciekawa jest historia, która stała się inspiracją do jej napisania. No i myśl, zaplątana gdzieś na kartach książki, że nigdy nie wiadomo, co się czai na dnie ludzkiego serca, w zakamarkach duszy i dlatego nie warto nikogo krytykować i skreślać. Różne są motywy wyborów, które podejmujemy i okoliczności, które tym wyborom towarzyszom. Nie zawsze wszystko jest takie oczywiste, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Czy warto wybrać „Bibliotekarkę z Paryża?” Pozostawiam to pytanie otwarte. Za to jestem przekonana, że warto mówić sobie dobre rzeczy i częściej się uśmiechać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz