Andrzej
Stasiuk „Kroniki beskidzkie i światowe” (Wydawnictwo Czarne)
Minęły Święta, mam urlop i zastanawiam się nad nowym odcinkiem bibliotecznego bloga, a właściwie tylko jednej jego malutkiej, zielonej, leśnej zakładki. Jest wiele książek, które mnie urzekły w kończącym się właśnie roku. O kilku napisałam. Gdy tekst ukaże się na blogu, rok już będzie nowy, więc to są takie ostatnie chwile na podsumowania i snucie refleksji. O której książce dziś napiszę? Może zacznę od refleksji, a potem przedstawię moją faworytkę.
Pierwsza refleksja jest taka, że tegoroczne Święta wyglądały magicznie. Już nie pamiętam tak pięknej Wigilii. Płatki śniegu łagodnie spływały z nieba, dyskretnie tańcząc w powietrzu spadały na ziemię i otulały ją niczym mięciutka, puszysta, biała kołderka. Jakby poczciwy Stwórca wysłuchał naszych narzekań, że pewnie znowu w Święta będzie szaro, buro, ponuro, brr! I że my tak nie chcemy, bo czekamy na magię, w przyrodzie również. Tak więc Wigilia zaskoczyła nas śniegiem. W nocy z 24 na 25 grudnia spadła temperatura i tak już zostało. W Boże Narodzenie stał się cud. Świat skrzył się i mienił, słońce żeglowało po błękitnym niebie, powietrze było przezroczyste, rześkie i mroźne. W drugi dzień podobnie. W końcu o tym marzyliśmy od lat! Las wyglądał oszałamiająco. Bielutki, cichy, zaczarowany. Czasami niebieski w cieniu, w słońcu, na śniegu – jakby ktoś porozrzucał mieniące się diamenty.
Mieszkając w lesie nie sposób pozostać obojętnym na misterium przemiany, jakie cały czas zachodzi w przyrodzie. Zmieniają się pory roku i pory dnia, a wraz z nimi kolory nieba, ziemi i śniegu, odcienie zieleni, barwy drzew, kwiatów, traw, a nawet mchu. Cudotwórcze słońce potrafi wydobywać kształty z mroku i kolory z szarości.
Oczywiście las świątecznie się zaludnił. Pojawili się pasjonaci jazdy na nartach, rodzice ciągnęli dzieci na sankach w stronę górek, ciepło ubrani spacerowicze majestatycznie kroczyli po leśnych ścieżkach, czasami w towarzystwie swoich czworonożnych pupili. Święta, Święta!
Dzisiaj był już dzień po… Niebo nadal błękitniało nad lasem, a słońce rozpoczynało swoją wędrówkę po niziutkim łuku, ledwo, ledwo wznosząc się ponad korony drzew lub kryjąc tuż za nimi, bo to właśnie taka pora roku.
O 8.43 zabrzęczał mój telefon i jako pierwsza wyświetliła się wiadomość pt. Alert RCB, że „w dniu 27 grudnia prognozowana jest zła jakość powietrza w zakresie pyłu zawieszonego. Zrezygnuj z aktywności na zewnątrz.”
Pomyślałam, że świat się już kończy i na nic zda się magia Świąt, gdy ludzie popadają w obłęd.
Na szczęście nie tylko ja to zauważam. Autor mojej faworytki tak o tym pisze:
„Wstajesz rano i się zaczyna. Włączamy, klikamy, wychodzimy na chwilę po gazetę albo klikamy pilotem, żeby odpalić fatamorganę na pół ściany, a tam przedstawiciele gatunku od bladego świtu wypowiadają się o losach świata oraz własnych problemach z takim przekonaniem, jakby wciągnęli do nosa kilogram amfetaminy. Nie ma ucieczki, nie schowasz się, chyba że oślepniesz i ogłuchniesz. Ale i tak pewnie wszczepią ci jakieś elektrody, żebyś nie wypadł z obiegu.
Tak więc nie ma ucieczki. Musisz słuchać, co ci mają do powiedzenia.”
Postanowiłam jednak nie słuchać, a właściwie zignorować, bo już usłyszałam. Ubrałam się ciepło, przywołałam mojego czworonożnego przyjaciela i poszliśmy na piękny, długi spacer. Nadal było cudnie i choć wytężałam wzrok, nie zauważyłam nigdzie zawieszonego pyłu, a powietrze było rześkie i jak dla mnie krystaliczne. Być może mieszkańcy Bydgoszczy do serca wzięli sobie alert RCB i zrezygnowali ze spacerów oddając się aktywności w centrach handlowych, bo zaczęły się wyprzedaże, o czym również co chwilę informował mnie telefon… Las był cichy i spokojny. Spotkałam w sumie 4 osoby i 3 psy. Przez dwie godziny wędrówki. Sęk był oczywiście w siódmym niebie. Mam wrażenie, że i on nie odczuwał złej jakości powietrza i nie zauważał nisko zawieszonego pyłu…
Książka, którą dziś polecam tym, którzy jeszcze do niej nie dotarli to wydane w 2018 r. „Kroniki beskidzkie i światowe” Andrzeja Stasiuka. Jest to zbiór felietonów pisanych do Tygodnika Powszechnego.
Co mnie w niej tak urzekło? I forma, i treść. Cudnie poetyckie opisy przyrody wyczarowane z malarską precyzją i doskonałością. Słowa, które pachną wczesną wiosną, mienią się przygaszonym jesiennym światłem, iskrzą niczym świeży, puszysty śnieg w blasku zimowego słońca na gałązkach bielickich świerków i sosen. Jak można tak pisać o przyrodzie! Czytając trochę było mi żal, bo sobie uświadamiałam jak ubogi jest mój warsztat pisarski, jak chropawe teksty wychodzą spod mojego, pożal się Boże, pióra… Ale żal zaraz minął i zamienił się w zachwyt. Do tego doszło współodczuwanie, a także bliska memu sercu refleksja nad światem i ludźmi. Nostalgia, bo coś bezpowrotnie odchodzi, zaciera się w przeszłości, znika. Niepokój, bo „nowe” nie zawsze znaczy lepsze i niekoniecznie sprawia, że jesteśmy szczęśliwsi. Książka poruszyła czułe struny mojej duszy, wydobyła z pamięci zatarte krajobrazy jeszcze dzikich Bieszczad, wywołała lawinę wspomnień z wędrówek po Beskidzie Niskim, gdzie przez cały dzień można było nie spotkać żywego ducha. I zaciekawiła relacjami z dalekich podróży po Azji, gdzie mnie nie było i dokąd pewnie nie dotrę…
Na zakończenie fragment o świątecznym przyozdabianiu domów i zagród. Może nie do końca się z nim zgadzam, ale i tak mi się podoba. „Następnego dnia wracałem do siebie na południe. (…) Wszędzie coś się paliło. Na niebiesko, na czerwono, na żółto, na nerwowo. Migotało, wirowało, przepływało i pulsowało. Ciemno, ciemno, ciemno i raptem ludzkie się zaczynało, i od razu ten elektryczny karuzel. Badziew na prąd. Tysiące kilometrów świecideł z Chin. Wzdęte Mikołaje z lampką w brzuchu. Esy-floresy na balkonach, na płotach, na Bogu ducha winnych drzewach. Karykatury reniferów na jarzeniowo. Tak zwane markety z elewacjami usranymi świecidłem od dachu po fundament. Jechałem wskroś jakiejś lucyferii dla ubogich. Na czerwono, zielono i żółto błyskało, więc niebezpiecznie, bo sygnalizację przypominało w tych wszystkich pipidówach. (…) W radiu burmistrz zakopanego żalił się, że mu halny ozdoby świąteczne oraz „reklamy” zniszczył. Chwała na wysokości – powiedziałem cicho.”
I kawałek o wiośnie, trochę bardziej wysmakowany literacko, ku pokrzepieniu serc, gdyż dzień już rośnie. Z okien swojej pracowni, w małej wiosce w Beskidzie Niskim, A. Stasiuk, rozparty niczym król – jak o sobie pisze, obserwował ptaki. „Ale weźmy cały ten cały ptasi drobiazg, który zjawia się w koronach sosen, świerków i modrzewi na podwórku. Przecież to są ruchliwe detale, szczególiki, zaledwie interpunkcja w nieogarnionym poemacie świata. Te wszystkie kulczyki jak płomyki wilgotnego ognia, krzyżodzioby jak dogasające węgielki, szczygły naznaczone kroplami krwi i złota, rudziki, pliszki takie i takie, i na dodatek kos, najelegantszy z ptaków… Przecież gołym okiem nie dostrzeżesz nic prócz ruchu, nic ponad to, że się coś przez ułamek sekundy smużyło w powietrzu, a potem przepadło w galimatiasie gałęzi. I dopiero okular, pryzmat i obiektyw są w stanie wyłuskać z plątaniny te ruchliwe i barwne istnienia.”
Bardzo mnie ten ptasi opis zachwycił. „Kroniki…” oczywiście nie są o przyrodzie, a przynajmniej nie tylko…
Wszystkim Czytelnikom malutkiej, zielonej zakładki bibliotecznego bloga życzę pomyślnego Nowego Roku i oczywiście ciekawych, pięknych i poruszających lektur.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz