22 grudnia 2022

Z półki leśnej Bibliotekarki - 20. „Agla Alef „ – Radka Raka i „Gra na wielu bębenkach” Olgi Tokarczuk



„Agla Alef „ – Radka Raka i „Gra na wielu bębenkach” Olgi Tokarczuk

W marketach tłumy, z głośników płyną kolędy, na placu, tuż przy Bazylice, od początku grudnia działa punkt sprzedaży choinek. Ludzie przemieszczają się nerwowo, w najlepsze trwa przedświąteczna ekscytacja i zabieganie. Biedni sprzedawcy, dostawcy i kurierzy! Moja przyjaciółka zdiagnozowała u siebie „efekt kołowrotka” polegający na bezustannej krzątaninie, bo: jeszcze trzeba sprzątnąć szafkę, kupić karpia, wysłać życzenia, upiec pierniczki, wymyślić prezenty. Itp., itd. Hm, chyba nie tylko Lilla cierpi na to kołowrotkowe schorzenie. Czasami odnoszę wrażenie, że Święta coraz częściej zaczynają mnie niepokoić, zamiast cieszyć perspektywą wyciszenia, pięknych spotkań, spacerów i – nie oszukujmy się - łasuchowania.

Na szczęście w lesie panuje cudny, niezwykle kojący spokój. Leciutki śnieżek sprawił, że jest biało, choć kto wie, może do Wigilii stopnieje? Sikorki jak przekupki skaczą przy karmniku, na polanie, niedaleko leśniczówki od czasu do czasu kica zając. Ostatnio w naszym lesie, tuż przy mieście, przebiegła wilcza wataha budząc popłoch wśród okolicznych mieszkańców. Zdarza się to sporadycznie, z reguły wilki trzymają się z dala od ludzi. Nie miałam, niestety, okazji podziwiania wilczego stadka! Mnie pewnie wilki by nie zjadły, ale Sęk raczej nie czułby się bezpiecznie, więc może to i dobrze…


Na leśnej półce nadal króluje Radek Rak. Heroicznie próbowałam nie sięgać po „Aglę” natychmiast po przeczytaniu „Pustego nieba”. Ucierpiała na tym tylko książeczka pt. „Zanim wystygnie kawa” autorstwa Kawaguchi Toshikazu. Zupełnie nie mogłam odnaleźć się w jej klimacie. Porzuciłam więc opowieść japońskiego pisarza o naprawianiu życia za pomocą cofnięcia się w czasie i z błogą radością powróciłam do Radka Raka. Cudnie się czytało i wszystko mi się podobało! Treść i forma są zachwycające. Piękny, sugestywny język skrzy się niczym promienie słońca na tafli górskiego jeziora. Akcja powieści toczy się niby w tajemniczym mieście Tybil, ale jest ono łudząco podobne do Krakowa. Główną bohaterką jest Zofja Kluk, córka zaginionego w niewyjaśnionych okolicznościach naukowca Jana Krzysztofa Kluka. Jej przygody są niezwykle barwne, choć czasami mroczne. Czytając „Aglę” zanurzamy się w baśniową opowieść, pełną magii, goblinów i czarodziejek poskramiających Cienie, ale jest ona właściwie pretekstem do wypowiedzenia prawd o człowieku i jego wyborach. O jego ludzkiej i nieludzkiej naturze. O tym, że władza ma sens w rękach mądrych ludzi, ale zdarza się to niezwykle rzadko. O zachwycie i uniesieniach pierwszej miłości… O tym, że popełniamy błędy, których popełniać nie chcemy, a ich konsekwencje kładą się cieniem na całym naszym życiu. Tolkien, Orwell, Zafon i Rowling razem wzięci! Prawdopodobnie nie tylko oni.

Obcując z prozą Radka Raka odbiorca odczuwa nieomal zmysłową radość, ale także dociera do prawd uniwersalnych i ogólnoludzkich, jak mawiała moja ulubiona polonistka Alicja Dolecka. To jedna z takich książek, które budzą w czytelniku rozpacz, gdy dociera do ostatniej strony, bo chciałby pozostać jeszcze chwilę w świecie wykreowanym przez autora, pomimo wątków baśniowych dobrze znanym, a jednak zaskakującym. Na szczęście to dopiero pierwsza część trylogii!!! Jest na co czekać! A tak przy okazji, „Agla” to pomysł na genialny prezent pod choinkę!

Na zachętę malutka próbka:

O pracy:

Myśl 1. „Trzeba robić coś pożytecznego, nie tylko siedzieć w książkach. Praca dobrze robi na głowę i dzięki niej człowiek nabiera szacunku do siebie i innych. Nie mówiąc już o tym, że miło jest patrzeć na dzieła swoich rąk.”

Myśl 2. „Praca to siermiężny zapierdol i tylko otępia, bo jak człowiek dużo pracuje, to nie ma czasu na zdobywanie wiedzy, która go interesuje, na czytanie książek, które chce poznać, i na spotykanie się z ludźmi, których lubi. I całe życie spędza się, robiąc to, czego się robić nie chce, w towarzystwie tych, których nie ma się ochoty oglądać.”

O lesie:

„Kiedy zbyt długo przebywasz w lesie, las zaczyna do ciebie przemawiać. (…) W jego głębi kryje się coś, co woła. Kiedy jest cicho, w szumie drzew można usłyszeć bicie leśnego serca. Czasem drzewa kołyszą się i skrzypią, choć nie ma wiatru, i wiesz, że na ciebie patrzą, ale patrzą inaczej, niż robi to człowiek. Byli tacy, co się zbyt długo w to wołanie wsłuchiwali. A kiedy zbyt długo wsłuchujesz się w zew, zew zaczyna wsłuchiwać się w ciebie. No i znikali. (…) Zew najwyraźniej słychać jesienią. Późną jesienią, gdy chłód i słota, jak teraz. Wiosną czy latem w lesie każdemu jest przyjemnie i dlatego wołanie wtedy nie rozbrzmiewa, albo rozbrzmiewa tak cicho, że słyszy je tylko ten, kto wie, jak słuchać. Ale w listopadzie zostają w lesie tylko prawdziwi leśni ludzie. Drwale, pilarze, myśliwi, leśnicy, paru pustelników. I kiedy taki posłyszy wołanie puszczy, to już przepadł. Może nie posłucha za pierwszym razem. Może nie za drugim. Ale za trzecim pójdzie, bo on jest już bardziej z głuszy niż ze świata ludzi. Pójdzie, zwilczy się, zlisi albo zjeleni i nikt już go więcej nie zobaczy na oczy.”

Oczywiście teraz uważniej wsłuchuję się w odgłosy lasu niż wcześniej. A nuż usłyszę tajemniczy zew? A potem się złosię albo zdzięciolę? Rewelacja!

W ubiegłym roku przygotowałam opowieść o książce Olgi Tokarczuk pt. „Gra na wielu bębenkach”, ale z racji natłoku innych zdarzeń pozostała „w szufladzie”. Myślę jednak, że warto o niej wspomnieć, bo podobnie jak „Agla” może być doskonałym prezentem pod choinkę. Co mnie w tej książce wówczas urzekło? Najbardziej opowiadanie o szopce w Bardzie, zwłaszcza, że wakacje spędziłam z przyjaciółmi w Kotlinie Kłodzkiej. Tak to wówczas opisałam:

Czytam „Grę na wielu bębenkach” Olgi Tokarczuk i wbija mnie w fotel, o ile akurat na nim siedzę, ale częściej w moje ukochane łóżeczko. I taka wbita, na wpół przybita, zastanawiam się, po co ja właściwie piszę! Odkrywam twórczość naszej noblistki i sprawia mi to coraz większą radość. Po pierwsze mam ogromną frajdę z czytania, bo to wyjątkowo piękna literatura. Po drugie zaskakuje mnie to, ile treści metafizycznych, pytań egzystencjalnych i refleksji ogólnoludzkich można przemycić w malutkim opowiadanku. A po trzecie jestem pod wrażeniem wyobraźni autorki i tego, jak cudnie wyprowadza nas w pole! Nas, czyli czytelników! „Klękajcie narody” – jakby powiedział niejeden znawca literatury i sztuki. Wczoraj zaczęłam czytać opowiadanie o szopce w Bardzie. Czytam, czytam, koparka mi opada jaka to zabytkowa szopka, bo zaczęto ją tworzyć w XVI w., jak musi być piękna, bo złożona z kilku płaszczyzn i tysiąca figurek, można na nią patrzeć z różnych miejsc, a w każdym widać co innego, figurki inaczej układają się i inne tworzą światy, nabierają nowych znaczeń. Potem czytam o całej wymowie symbolicznej i tu też doznaję olśnienia, ile to wspaniałych przesłań może unieść na swoim grzbiecie malutka bardzka szopka. I gdy jestem już taka na wskroś olśniona i oczarowana, gdy neurotycznie wspominam nasz wypad w Kotlinę Kłodzką, wycieczkę do Barda, gdy zaczynam żałować, żeśmy, głupki, nie przeszli tych kilku metrów od kościoła, żeby ją zobaczyć, docieram na ostatnią stronę i czytam, że w 1957 r. zawaliła się ściana i rozbiła w pył cudotwórczą szopkę! A potem doczytuję w sieci, że owszem jest szopka w Bardzie, powstała w latach 70-tych XX w. i nie ma nic wspólnego z tą, o której pisała Olga Tokarczuk w swoim opowiadaniu, bo jej szopka to po prostu czysta fantazja literacka! No miałam ochotę udusić autorkę! I ona sobie takie szopki cały czas tworzy!

Obie książki polecam, a jakże! No i oczywiście życzę wszystkim pięknych, udanych Świąt!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz