Poziomki i „Miasto z mgły”, które chwyta za serce i
rozpala wyobraźnię
Czerwiec w pełni, po chłodnej, deszczowej wiośnie w lesie jest wyjątkowo pięknie! Trawy wybujały na wysokość metra i srebrzyście kwitną. Podczas wieczornych spacerów płyniemy z Sękiem ścieżkami między nimi i wówczas na myśl przychodzi mi sonet Mickiewicza pt. „Stepy akermańskie” z wozem, który „nurza się w zieloność i jak łódka brodzi” w roli głównej. Tyle, że zamiast odgłosu ciągnących żurawi słyszymy małe, świeżo wyklute dzięciołki stacjonujące w sosnowych dziuplach. Na obrzeżach ścieżek wreszcie rumienią się poziomki! Uwielbiam ich zapach, ale przestałam pożerać je prosto z krzaczków, bo trochę mnie zniechęca duża liczba psów w lesie, z moim własnym, posikującym na wszystko, co popadnie, na czele. Jeszcze nie tak dawno jeździłam rowerem „na poziomki” na brzeg lasu. Tam czerwieniły się całe ich polany i jakoś, ku mojemu zdumieniu (i słodkiej naiwności), nikt ich nie zbierał. To było intrygujące, bo las nimi pachniał… Niemożliwe, że ludzie tego nie czuli i pozostawali obojętni!!! No i gdy zwierzyłam się z tych moim zadziwień koleżance z pracy, dowiedziałam się, że to oczywiste, że nikt ich nie je, bo są całe osikane przez setki psów, które całymi tabunami wędrują ze swoimi właścicielami na leśne spacery… Od tego czasu mój zapał do zjadania poziomek prosto z krzaczka, w lesie okalającym przestrzeń miejską, znacznie osłabł… Dobrze, że maliny rosną wyżej. Hm.
Nie tylko w lesie, ale także i ogrodzie ciągle coś zieleni się i kwitnie. Obecnie zachwycają irysy, ale także niepozorne żurawki od pana „Truskawki”, uroczego staruszka, który przez lata niezmordowanie przywoził mi cebulki, korzonki, odnóżki i oszczypki wszystkich roślin ze swojego wspaniałego ogrodu. Optymizm pana Truskawki, a także jego niezachwiana wiara w moje zdolności ogrodnicze sprawiły, że sadziłam, wkopywałam, podlewałam, nawoziłam i doglądałam jego biedne kwiatki, lekkomyślnie skazane na przetrwanie w moim, pożal się Boże, przydomowym ogródku. I choć pan Truskawka przestał już przyjeżdżać, jego waleczne roślinki cudem wiodące swój dzielny żywot na tym łez padole, nadal mnie zachwycają. Wśród nich, oprócz w. w. żurawek i irysów jest także kwitnący obecnie krzaczek szałwii.
A co słychać na leśnej półce?
Króluje Carlos Ruiz Zafon i zbiór jego ostatnich (niestety!!!) opowiadań pt. „Miasto z mgły”. Boże, już sam tytuł mnie urzeka, bo jak może wyglądać miasto z mgły? Zwłaszcza Barcelona, która jest jedną z bohaterek jego powieści i opowiadań. Jak Warszawa w „Lalce” Bolesława Prusa, o może nawet i piękniej, bo nadzwyczaj magicznie. Choćby z tego względu chętnie wybrałabym się do Hiszpanii na wycieczkę pt. Śladami Zafona, albo lepiej może Śladami rodziny Sempere… Nie mylić ze śladami ojca Mateusza w Sandomierzu… Hm… Myśl przewodnia wycieczki może brzmieć następująco: Jak dotrzeć na Cmentarz Zapomnianych Książek i co nas tam czeka…
Uwielbiam tego pisarza, jego warsztat literacki i pogodne spojrzenie na świat. A przede wszystkim cudowną, niczym nieskrępowaną fantazję, która jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenosi nas w świat utkany z mgły, jakże odległy od tego, w którym tkwimy na co dzień. I chociaż wędrujemy po mrocznych uliczkach Barcelony, odwiedzamy ciemne, czasem ponure zaułki miasta, cały czas odnosimy wrażenie, że fruniemy nad ukwieconą łąką, oszałamiająco piękną, pachnącą i ulotną jak mgiełka.
W jednym z opowiadań („Książę Parnasu”) pojawia się, oprócz Barcelony, Miguel de Cervantes Saavedra wraz z Francescą di Parmą. Od razu czujemy się jak w domu, jakoś tak swojsko, bo jednak wiemy o kim mowa. Któż nie zna Cervantesa? A do tego pojawia się kawaler Antoni de Sempere, księgarz, zwany przez wszystkich kramarzem książek. I już wiemy, że mamy do czynienia z przodkiem naszego znajomego z „Cienia wiatru” i kolejnych powieści. Jak miło, cieplutko, rodzinnie! Kim jest piękna Francesca? O niej jest cała historia, której nie zamierzam (na szczęście dla potencjalnych czytelników bloga i książki) streszczać, ale mnie urzekło pierwsze zdanie tej opowieści. „Przyszła na świat jako najmłodsze dziecko zubożałej rodziny, przeżartej gangreną moralnej zgnilizny, a wiodącej swój nędzny żywot w ruderze uczepionej urwistego brzegu Tybru, który toczył niespiesznie wody w murach Wiecznego Miasta.” Cudnie się zaczyna! Czyż można nie lubić autora i nie szanować tłumacza! Poruszające są także fragmenty o tym, jak Cervantes zmaga się z piórem, chcąc napisać dramę tak cudną, „żeby chwycić publiczność za serce i rozpalić jej wyobraźnię.” Wiele jest tu dygresji dotyczących tworzenia czy to dzieła literackiego czy malarskiego… Jeszcze nie tak dawno bliska mi osoba, do której wysyłam różne opowieści spytała: „a co ty tak piszesz często i smutno o tym łez padole?” Mi tam się bardzo podoba to określenie oddające charakter miejsca naszego doczesnego pobytu. Pomyślałam jednak, że może rzeczywiście przesadzam. Tymczasem w „Księciu Parnasu” czytam, że opisanie losu niewinnej Franceski przez Cervantesa „stanowi obietnicę czystości, przywracającą wiarę w niewinność na tym padole oszczerstw i kłamstw, małoduszności i zgryzoty.” Boże, to jest dopiero podół!!! I na koniec krótki fragmencik o ukochanym przez fanów Zafona Cmentarzu Zapomnianych Książek, „gdzie spoczną wszystkie dzieła prześladowane lub wzgardzone przez ignorancję i ludzką zawiść, czekając tam, aż odnajdzie je czytelnik, jakiego każda książka w sobie nosi.” Jak to ładnie zostało napisane. Miód na serce bibliotekarza! Myślę sobie, że w „Mieście z mgły” jest już tłoczno i przypuszczam, że nigdy nie trafi ono na Cmentarz Zapomnianych Książek.
A, i jeszcze jedno zdanie, które mnie w tym opowiadaniu urzekło: „Jak rychło i ochoczo skazują ludzie swoich bliźnich na potępienie za czyny, które sami by popełnili, gdyby tylko cyrkumstancje (okoliczności, gdyby ktoś miał z tym problem) inaczej się ułożyły.” Nic dodać, nic ująć.
Opowiadanek jest łącznie 11. Mniam.
Gorąco polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz