Drodzy Czytelnicy!
Ruszamy z nowym cyklem miłych, lekkich i przyjemnych esejów-opowiastek o książkach z lasem w tle, autorstwa naszej drogiej koleżanki bibliotekarki - Małgosi Zmitrowicz.
Cykl leśnych opowieści, utkanych z mchu i paproci, pachnących żywicą, z książką i wiatrem tańczącym w koronach drzew w tle. Dla wszystkich, którzy lubią usiąść w fotelu z kubkiem gorącej herbaty, bujać w obłokach i czytać… - Małgorzata Zmitrowicz
Prawda, że brzmi tajemniczo i zachęcająco?! A zatem kubek herbaty lub kawy w rękę i zapraszamy do lektury 😊
ps - do wszystkich tekstów będzie można dotrzeć, klikając na zakładkę "Z półki leśnej Bibliotekarki", umiejscowioną w górnym panelu Bloga.
Kto wyłączy mój mózg?
Życie jest przewrotne i nieprzewidywalne, ostatnio usłyszałam nawet, że zdradzieckie. Nie będę jednak dramatyzować, bo na co dzień staram się odnajdować w nim głównie to, co jest piękne. Na przykład dwa wielkie łosie, na tle ściany lasu, w promieniach zachodzącego słońca, wcinające jeszcze niewykształcone listki klonu i mojej ukochanej leszczynki. Leszczyna mocno się rozrosła i kilka gałązek sterczy za płotem. No i głupi łoś z tego skorzystał. Oczywiście wyglądał niezwykle okazale, taki majestatyczny, na tych swoich koślawych nóżkach… Czyżbym miała mu coś za złe? Samochody zatrzymywały się na „naszej” leśnej drodze, a ich podekscytowani pasażerowie wyskakiwali z komórkami w rękach, żeby filmować wspaniałego łosia i jego kumpla, z apetytem zjadającego moje ulubione orzechy laskowe, ledwo poczęte. Kumpel w tym samym czasie zadowalał się chrupaniem sosnowych igieł… Pomyślałam sobie, że może wypłoszę łosie włączając głośną muzykę, ale szum samochodów pędzących na pobliskiej szosie skutecznie zagłuszał Artura Andrusa śpiewającego „piłem w Spale, spałem w Pile i to jak na razie tyle, hej, o hej.” Łosiom Andrus przypadł do serca, bo zamiast uciekać z błyskiem przerażenia w oku, kontynuowały bezwstydną konsumpcję moich leszczyn. Odeszły dopiero wówczas, gdy napełniły swoje wielkie brzuchy leśnych głodomorów. W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję. Otóż są to piękne zwierzęta, ale przy okazji ogromne szkodniki. Tratują młode uprawy leśne, podjadają pędy małych drzewek i dużych także, jak miałam okazję to wczoraj oglądać. Trzeba na nie uważać, bo przestraszone potrafią być niebezpieczne… Raju, miałam pisać o książkach, a tak mnie te łosie wciągnęły…
To było zwyczajne popołudnie, z łosiami w promocji. Pomyślałam, że właściwie przez cały czas coś takiego nam się przytrafia: łoś, trzmiel spijający nektar z bratków lub stokrotek nad stawem, wiatr kołyszący trzciny nad jeziorem. Trzeba tylko otworzyć oczy i to dostrzec. A potem otworzyć umysł i się tym ucieszyć. Często nie dostrzegamy, jak wiele piękna i prostej radości przynosi nam zwyczajne, nasze malutkie życie. Dopiero, gdy utracimy coś, co nam się wydaje, że otrzymaliśmy raz na zawsze i nam się słusznie należy, dociera do nas, że radość może być ulotna, a samo życie jest kruche jak opłatek.
O tym właściwie jest książka, którą aktualnie czytam. „Kto wyłączy mój mózg” Joanny Opiat-Bojarskiej. Oczywiście każdy wyniesie z niej coś innego, bo wszyscy mamy różny bagaż doświadczeń i wrażliwość. Podobnie jak film oparty na faktach, książka jest opisem trudnego doświadczenia, jakie stało się udziałem jej autorki. Nagle, zupełnie niespodziewanie, jak to zwykle w naszym nieusłuchanym i przewrotnym życiu bywa, traci czucie w nogach, a po mniej więcej dobie trafia do szpitala na oddział neurologiczny już zupełnie niesprawna, niczym worek kartofli, jak o sobie pisze, zdana na opiekę i miłosierdzie obcych ludzi. I bliskich, którzy są przy niej przez cały czas trwania choroby. Opisy pobytu na oddziale neurologicznym, a potem w ośrodku rehabilitacyjnym przeplatane są wspomnieniami z poprzedniego, jak się okazuje nieomal beztroskiego życia.
Nie mam zamiaru streszczać książki. Czyta się ją przyjemnie, bo jej bohaterka, pomimo bolesnych doświadczeń nie traci pogody ducha. Co mnie zaskoczyło? Choćby to, że sparaliżowane ciało cierpnie i trzeba prosić co jakiś czas o pomoc, żeby przewrócić je na bok, zmienić mu pozycję, bo „ono” nas nie słucha i choćbyśmy wytężyli nasz umysł do granicy bólu, samodzielnie nie kiwniemy nawet palcem od nogi! I mamy tego bolesną świadomość, bo mózgu nie da się wyłączyć!
I jeszcze jedna refleksja. Książka została wydana w 2011 r. Nie mieliśmy wówczas doświadczenia pandemii. W szpitalu mogli kręcić się bliscy pacjentów. Moją bohaterkę odwiedzali rodzice, teściowie, mąż, przyjaciółka i bliskie koleżanki. Wszyscy pomagali, jak umieli. Karmili ją, poili, przewracali, masowali, a przede wszystkim dodawali otuchy do walki z chorobą, do tego, żeby nie poddawać się, nie tracić nadziei. Nie wyobrażam sobie, jak to wygląda obecnie! Na pustych oddziałach szpitalnych…
Dlatego „odpuszczam” łosiom zjadanie mojej leszczyny. Co oczywiście nie oznacza, że będę bezczynnie gapić się na kolejną dewastację mojego ulubionego krzewu. Coś wymyślę!
Urocza opowiastka!!! pozdrowienia dla łosia z kolegą. I dla Pani Leszczynianki.
OdpowiedzUsuńW imieniu Małgosi bardzo dziękuję :) czekamy z niecierpliwością na kolejną opowieść, na którą i kolejne serdecznie zapraszamy :)
Usuń